Komosa rózgowa: łatwa w uprawie


Komosy rózgowej uprawiam niewiele i moim zdaniem bardziej nadaje się do uprawy balkonowej niż w ogrodzie z wielu powodów:
- kiedy dojrzewają owoce komosa wygląda przepięknie, jak karminowe koraliki nanizane są na intensywnie zieloną nić łodygi i wówczas z powodzeniem może zstąpić niejedną roślinę ozdobną,

- jadalne są jej owoce, lecz tu przykra niespodzianka: moim zdaniem ich smak nie dorównuje wyglądowi. Na opakowaniu nasion poinformowano entuzjastycznie, że mają przypominać truskawki, a mnie zdecydowanie bardziej mdłą morwę. Surowe owoce są piękną ozdobą deserów, napojów podawanych na zimno. Natomiast w trakcie gotowania tracą swój atrakcyjny kolor i stają się piekielnie gorzkie, jest to wina saponin, które uwalniają się nasion, a więc po wstępnym gotowaniu trzeba je odcedzić i odwar wylać. Po drugim gotowaniu ich smak w dalszym ciągu nie zachwyca i to nieco utrudnia zagospodarowanie w całości plonu, a ja nie lubię, gdy coś się marnuje. W uprawie balkonowej takich nadwyżek nie ma.



- jadalne są także liście, które można dodawać do kanapek, twarogu, przygotować jak szpinak i farsze do omletów, itd. Przy przygotowaniu potrawy dla rodziny muszę się solidnie napracować, aby poodrywać wystarczającą ilość liści, w których kącikach dojrzewają owoce i to jest – moim zdaniem – wada, ponieważ jest wiele roślin liściastych, które dorównują smakiem i są mniej absorbujące w kuchni, choćby buraki liściowe.


Dlaczego w takim razie w ogóle mam komosę rózgową w swoim ogrodzie? Bo stanowi piękne i zdrowe urozmaicenie diety. Jest też dla mnie wyzwaniem kulinarnym, np. nauczyłam się przygotowywać z niej dżemy. Poza tym jest łatwa w uprawie. Rzadko przygotowuję rozsadę, a zaczynam to robić w połowie kwietnia i wysadzam na grządkę w połowie maja. Flance robię tylko wtedy, kiedy zależy mi na wczesnym zbiorze. Teraz wręcz chcę tego uniknąć, gdyż terminy dojrzewania pokrywają się z truskawkami, z którymi mam mnóstwo pracy przy przetworach. Przy wysiewie do gruntu owoce pojawiają się ponad miesiąc później.

W czasie wegetacji rośliny wiążę i przymocowuję do palika, ponieważ wiotkie gałązki nie są w stanie utrzymać pionu obciążone owocami. Jeśli znajdą się na ziemi owoce szybko psują się. Komosa wrażliwa jest na suszę. Nawożę tylko do początków kwitnienia własnoręcznie sporządzoną gnojówką z pokrzyw.


Nasion nie kupuję, lecz przygotowuję je sama postępując identycznie jak z pomidorami, ogórkami. Wybrane owoce przecieram delikatnie przez sitko, aby uszkodzić skórkę i miąższ, pozostawiam na nim przez 4-5 dni i wówczas bakterie rozkładają tkanki przylegające do nasion. Codziennie płuczę zawartość sitka pod letnią bieżącą wodą i mieszam. Później wykładam na papierowe ręczniki i zmieniam je aż będę ledwie wilgotne, na ostatnim dosychają na nim jeszcze 2-3 tygodnie, do wiosny przechowuję w papierowej torebce. Można też inaczej: jeśli zamierzam w przyszłym roku mieć komosę w tym samym miejscu nie zbieram części owoców, pozwalam im zaschnąć z łodygami, jesienią płytko przekopuję i wiosną czynię to jeszcze raz. Nie zdarzyło mi się, aby grządka nie zapełniła się siewkami, które trzeba przerwać lub przesadzić w nowe miejsce.

Komentarze